Przygoda z rowerem zaczęła się dość wcześnie,
mama woziła mnie do przedszkola na rowerze i ciągle mi powtarzała żebym trzymała nogi szeroko rozstawione bo mogą mi nogi wejść w szprychy, im częściej to powtarzała, tym bardziej byłam ciekawa co się stanie jak je tam wsadzę, no i wsadziłam, czy mnie to bolało czy nie, tego już nie pamiętam (pewnie i dobrze)
:)
Potem jak byłam już troszkę starsza, właściwie to nie wiem w jakim wieku ale chyba jeszcze przed podstawówką, chciałam nauczyć się jezdzić na rowerze bo wszystkie dzieci miały takie ładne nowe rowery i ja im tak bardzo zazdrościłam, dostałam rower i owszem ale po moim rodzeństwie, toporny, stary i brzydki, bardzo go nie lubiłam haha
Potem już byly składaki które podczas jazdy składały się w połowie, a ja byłam "wykorzystywana" do robienia na nim zakupów ;), czego też nie cierpiałam, a jak chciałam pojeździć rekreacyjnie, to go nigdy nie było bo jeźdźiło na nim starsze rodzeństwo, taki to był przywilej jeśli było się najmłodszym w licznym rodzeństwie hahaha
A teraz nie wsiadam na niego chętnie bo wieje mi w uszy i rozsadza mi głowę z bólu i bez opaski albo stoperów w uszach żadna jazda się nie odbywa. Nie wiem czemu ale rower był dla mnie raczej środkiem transportu niż rekreacją. Pogoda piękna nic tylko na niego wsiąć i w trasę ;) tym bardziej że tu w niemczech drogi rowerowe są niemal tak dobrze rozwiętnie jak autorstrady, a mnie wcale nie ciągnie :(
zmuszam się czasami dla zdrowia, albo daję się zmuisić innym, żeby mięśnie trochę popracowały :) bo na starość zaczyna się rdzewieć
a może te szprychy to byl mój omen ;) ;) ;) ?