16.01.2013

Sport i zdrowie czyli...


...Głupie pomysły mamy
i
 bliźniacza solidarność braterska...

Opowiem Wam historię co się dzieje kiedy mama w trosce o swoje pociechy zaczyna wymyslać ;).
 Czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci.
Ale żeby się o tym dowiedzieć czym na starość trąci, trzeba najpierw postarać się o to żeby w ogóle czymś trąciła ;). Ponieważ sama zaliczam się do ludzi którzy nie postafią nic nie robić, tym samym nie mogłam pozwolić żeby dzieci zajmowały się niczym, no powiedzmy inaczej nie mogłam tego zdzierżyc kiedy gnuśniały przed tv dostając po 1-2 godz.oglądania bajek mydlanych oczu i były "zmęczone" jakby conajmniej zrzuciły tonę węgla więc jak tylko nauczyły się jezdzić na rowerze wyganiałam ich na podwórze, kiedy podrosły już do takiego wieku że zaczął fascynować komputer ograniczałam siedzenie przy nim.


Tak więc szybko odbyła się nauka jazdy na rowerze z różnymi przygodami, było pływanie które fascynowało przez jakiś czas, no ale się znudziło, było żeglarstwo ale tu też jakoś nie załapali bakcyla, była nauka gry na instrumencie, trwa do tej pory na szczęście ale na nieszczęście zaczęli zdecydowanie za pózno, sporty szkolne w ogóle nie rajcowały, a własciwie to chyba była piłka ręczna przy której wybijali sobie paluchy, chciałam nawet żeby nauczyli sie tańca towarzyskiego, ale tu nie dali się namówić, szkoda :(


Próbowałam nawet zapisać ich do szkółki hokejowej ale po paru treningach stwierdzili że więcej nie pójdą bo trener za dużo się wydziera ;) może to i dobrze bo jakby tak nie daj boże im sie spodobało to teraz by pewnie bez zębów chodzili ;). Aż parę lat temu umyśliłam sobie jakby to było gdyby liznęli coś ze sportu zimowego, bo w koło słyszałam że ciągle ktoś wyjeżdza na narty, a oni śnieg lubią. Padło hasło snowboard, namyślali się ze dwa lata aż w koncu się zdecydowali, chyba dlatego że za bardzo wierciłam im w brzuchu.


No ale żeby mieć frajdę z takiego snowbordowania w górach dobrze byłoby przynjmniej wiedzieć z czym to się je, pobrali naukę w hali narciarskiej, spodobało się no i......
wyjechali.
Wiem z czym się kojażą zimowe sporty, z połamanymi gnatami :) ale nie chciałam wypowiadać głośno swoich myśli. Po tygodniu dostałam sms/a
....połamałem palucha u lewej ręki a M. w nadgarstku...
Wypchali się jednoczesnie na świat i żeby nigdy nie było wątpliwości że jeden z nich jest bardziej faworyzowany, wszystko było dzielone na dwa i robili zawsze razem, nawet oceny mieli jednakowe, bo uczyli się wpólnie więc umieli to samo, chorowali wspólnie, jak na razie mają wspólny samochód, i właściwie nic do tej pory co się odbywało razy dwa mnie nie dziwiło, ale to że sobie połamią oboje lewą rękę w życiu bym się nie spodziewała, teraz już wiem skąd się wzięło powiedzenie że
 nieszczęścia chodzą parami
;) ;) ;)